Copyright © by Goorol 2oo1-2o24
GALERIE
▶ Albumy ▶ Wyszukiwanie
 
INNE
▶ Start ▶ Opowiadania ▶ Księga gości ▶ O nas... ▶ Ustawienia
tatras.pl  >>  Opowiadania  >>  Śnieżna Piątka <<  <  1  2  3  4  [5]  6  >  >>  (5/6)
Śnieżna Piątka
 
 
grudzień 1994 r.
 
Schronisko w Pięciu Stawach należy do moich ulubionych miejsc w polskich górach. Pewnego grudniowego dnia zastanawialiśmy się z Krzychem i Siatym, gdzie pojechać po świętach. "Może do Piątki?" - zaproponowałem wzbudzając powszechny entuzjazm. Szybko ustaliliśmy datę wyjazdu: 26.12.1994.
Przejazd nocnym pociągiem osobowym z Warszawy do Zakopca w drugi dzień Świąt jest konkurencją samą w sobie. Pociąg zwany jest przez bywalców pieszczotliwie "mordownią". Rzeczywiście, przejazd pozostawia niezapomniane wrażenia - zagęszczenie studenta na metr kwadratowy przekracza jakiekolwiek dopuszczalne normy.
Akcja pod kryptonimem "Piątka zimą" zaczęła się o dziesiątej wieczorem na warszawskim Dworcu Wschodnim. Miejsce rozpoczęcia wyprawy było niezwykle romantyczne - Dworzec Wschodni słynie z tego, że liczba spacerujących po okolicy przestępców należy do najwyższych w Warszawie. Lepiej więc nie odwiedzać go nocą. Cóż jednak było robić - tu właśnie podstawiali nasz pociąg.
Wkraczając na peron w pełnym rynsztunku bojowym musieliśmy wyglądać dość oryginalnie. Na szczęście obwieszonych czekanami osobników było więcej. Przeważali jednak goście z nartami. "Fajnie, pojadą może w Beskidy" - pomyślałem z nadzieją. Niestety po odjeździe osobowego do Wisły tłum przerzedził się niewiele. Kiedy wreszcie nadjechał "nasz", zgromadzenie zafalowało i rzuciło się do drzwi.
Nie będę opisywał, jak zostałem wtłoczony do pociągu. Grunt, że zajęliśmy całkiem niezłą miejscówkę, oczywiście na korytarzu. Można nawet było trochę się zdrzemnąć. Co pewien czas przeżywaliśmy jednak dramatyczne chwile, kiedy taternicy zajmujący pobliski przedział wpadali na świetny pomysł spaceru na koniec wagonu. Byliśmy wówczas świadkami eksponowanych trawersów po listwie biegnącej nad naszymi głowami. Największe stresy przeżyłem wówczas, kiedy dziewczę obute w ciężkie plastikowe skorupy wypadło z "szóstkowych" stopieńków i z hukiem wylądowało niedaleko mojej piszczeli. "Dobrze, że nie miała raków" - pomyślałem ze zgrozą.
Po takich emocjach normalny człowiek nie odrzucałby kuszących propozycji górali tłumnie zebranych na zakopiańskim dworcu. Nie ulegliśmy jednak pokusie ciepłego łóżka. Idziemy do Pięciu!
Marsz do Piątki z ciężkim workiem z pewnością nie należy do relaksujących spacerów. Poniżej górnej granicy lasu było jeszcze sielankowo, ale na progu zaczęło wiać i widoczność spadła do kilku metrów. Błąkając się po przysypanej śniegiem tafli Przedniego Stawu ledwo trafiliśmy do schroniska.
Przed zapaleniem płuc uratowała nas piersiówka z rumem, którą zawsze biorę ze sobą na zimowe eskapady. Rozgrzewający płyn zagryźliśmy podwójną porcją schroniskowej szarlotki. Wieczorem szybko skompletowaliśmy brydżową czwórkę. Za oknami hulała zamieć i powoli oswajałem się z myślą, że najbliższe kilka dni spędzę przy karcianym stoliku.
Nazajutrz jednak zamieć uspokoiła się i można było wychylić nosa na zewnątrz. Postanowiliśmy przespacerować się nad Wielki Staw, aby rozejrzeć się po okolicy. Szliśmy w piątkę, ponieważ Siaty zlokalizował w schronisku dwóch starych znajomych. Pogoda nie była zbyt zachęcająca - wszystko wokół spowite było gęstymi chmurami i wyglądało na to, że zaraz zacznie sypać śnieg. Z alternatywy: brydż - Zawrat wybraliśmy jednak to drugie. Trzeba w końcu rozprostować kości.
Wejście na Zawrat od południa jest w normalnych warunkach sielankowym spacerem. Nam jednak zajęło prawie cztery godziny. Szlak nie był przetarty i musieliśmy przekopywać się przez zwały mokrego śniegu. Co gorsza, widoczność spadła do kilkunastu metrów. Przez kilka godzin wykonywaliśmy więc tajemnicze "ruchy Browna" miotając się po śnieżnych pustaciach górnej części doliny. W końcu jednak "dzieci we mgle" odniosły życiowy sukces: trafiły na przełęcz.
Usiedliśmy na śniegu przegryzając prince polo i inne łakocie. Po kwadransie z mgły wyłoniła się trójka facetów idących najwidoczniej po naszych śladach.
- Ale daleko na ten Zawrat! - narzekali. Oczywiście nie przyznałem się, że gdyby nie szli naszymi zagmatwanymi serpentynami, to okazałoby się, że jest bliziutko.
- Schodzimy do Murowańca - pochwalił się jeden. Na stronę Gąsienicowej spadał stromy zalodzony żleb.
- Macie czekany? - zapytałem bez sensu.
- Po co? Mamy linę! - z wyraźnym poczuciem dumy zagaił drugi.
Rzeczywiście, chłopaki rozwinęły jakiś poskręcany sznurek i zaczęły zsuwać się do Zmarzłego Stawu. Tym samym odważna drużyna zamieniła się w typową "trójkę bez sternika". Wystarczyłoby małe poślizgnięcie jednego z nich, a cała ekipa solidarnie poszybowałaby w przyspieszonym tempie na dno doliny.
Po kilku minutach z mroków żlebu wyłoniła się kolejna oryginalnie wyglądająca grupa. Tym razem czekany zastąpione zostały nie sznurkiem, ale ... aluminiowymi sztućcami. Cud, że tego dnia nikomu nic się nie stało.
Po obejrzeniu tych scenek rodzajowych, nie pozostało nam nic innego, jak nałożyć raki i wejść na Mały Kozi. Grań nie była zbyt trudna i po kwadransie byliśmy na wierzchołku. Widoczność naturalnie nie uległa poprawie. Moje zdjęcie ze szczytu nie jest więc zbyt urozmaicone - zakapturzony osobnik na białym jak mleko tle.
Z Małego Koziego zeszliśmy dość oryginalnym wariantem: południową granią do Pustej Dolinki. Był to swoisty trening na orientację - niebo zlewało się z niebem i nie wiedziałem czy schodzę, czy stoję w miejscu. Szczęśliwie zdążyliśmy uciec przed szybko zapadającym zmrokiem.
Następnego dnia pogoda poprawiła się. Wyszło słoneczko i mogliśmy zrobić coś ambitniejszego. Grająca z nami w brydżyka Marzena zaproponowała nam graniówkę na Liptowskich Murach. Pomysł był przedni, zgodziliśmy się więc bez wahania. W dość licznej ekipie podeszliśmy rano na Szpiglasowy.
Zejście ze Szpiglasowego na Czarną Ławkę było czarujące. Schodziliśmy ostrą mikstową granią z widokiem na morza mgieł, które przepływały przez grań Kotelnicy do doliny Koprowej. Kiedy zjeżdżaliśmy nad Czarny Staw, szczyty połyskiwały piękną purpurą w promieniach zachodzącego słońca. W takich chwilach dziękuję Bogu, że stworzył góry.
Zima w Pięciu to jednak świetny pomysł!
 
 
Piotr Mielus
tatras.pl (czas html: 57ms, odwiedzin: 692592, użytkowników online: 0) <<  <  1  2  3  4  [5]  6  >  >>  (5/6)